„Przejścia kursu” cz. I: Półmetek inny niż zwykle – przejście kondycyjne 2015

Data publikacji: 08-12-2015 23:33

Są takie półmetki, podczas których nie schodzi się z parkietu. Baluje się do białego rana, a po zakończonej imprezie nóg się nie czuje przez dwa kolejne dni. Są i takie półmetki, kiedy nogi również bolą jeszcze długo po, ale impreza wcale nie ma finiszu nad ranem. Gdzie tam! Rano to dopiero początek. A końca nie widać. Zresztą i tak nie wiadomo, gdzie on jest.

Przejście kondycyjne A.D. 2015 zaczęło się jeszcze w piątek, 9 stycznia, a skończyło jeszcze w sobotę, 10 stycznia. Frekwencja spodziewanie dopisała. W imprezie, wprawdzie niegalowej, ale i niezapomnianej, wzięło udział czternaścioro kursantów, czworo przewodników, jeden półprzewodnik i dwie osoby towarzyszące. Tras było tyle, ile osób towarzyszących

Trasa I (prowadzili: Ania Sz. i Metzger)

Cisiec – Mała Barania Góra – Pasmo Szarego – Szare – Kiczorka – Zabawa – Mała Zabawa – Rycerka – Rajcza – Sól – Praszywka Wielka – Przysłop Potócki – Rycerka Kolonia

Trasa II (prowadziły: Natalia W. Bobek i Ania M. Makak)

Milówka – Prusów – Hala Boracza – Sucha Góra – Milówka Zabawa – Zabawa – Mała Zabawa – Kiczora – Sól – Łysica – Oźna – dolina potoku Radeckiego – Rycerka Kolonia

 

JAK BYŁO? Leitmotiv – spanie na stojąco

Było ciężko, ale fajnie. Nawet nie sądziłem, że jestem w stanie zasnąć w marszu. Wyjazd kondycyjny czegoś mnie o sobie nauczył. – Robert Z.

Ciężko było pod koniec pierwszej nocy. Przed świtem, po około 7 godzinach drogi, zdarzyło mi się zasnąć na stojąco. Kiedy zrobiło się widno i miałem zaszczyt poprowadzić naszą grupę, nabrałem jakimś cudownym sposobem sił i miałem energię aż do końca.

Po piętnastu godzinach nie robiło mi już różnicy to, czy idę po suchym, czy po lodzie. W końcu zgodnie uznaliśmy, że moczenie już przemoczonych do suchej nitki butów ma sens, bo tym sposobem „stara” woda wymieniana jest na świeżą.Sebastian L.

Przed świtem było kiepsko, poznałem na własnej skórze, co to znaczy „zasypiać na stojąco”, zwłaszcza na postojach. Budził mnie dopiero etap wiotczenia mięśni, kiedy mózg je wyłączał. Ale światło dzienne przyniosło nową energię, która się nie wyczerpała do końca kondycyjnego, tak że i nawet na śpiewanie jej starczyło (nie rozumiem pod tym względem wampirów). – Marek K.

Przede wszystkim – było super. Strasznie mi się podobało, mimo, delikatnie mówiąc, przeciętnej pogody. Zresztą chyba cała nasza grupa miała raczej wysokie morale, za wyjątkiem momentu, gdy schodziliśmy z Małej Zabawy do Kiczory. Wtedy zaczął wiać zimny wiatr, zaczęło padać i wszyscy wymarzli tak bardzo, że nieco posmutnieli. Ratująca okazała się pijalnia „Grześ” w Soli – jak najbardziej polecamy! Kominek, stół bilardowy, herbata, piwo, zdziwieni localsi – jest klimat. Potem było już lepiej, na grzbiecie z Łysicy na Oźną zastała nas ładna, zimowa noc. Jeszcze tylko przeprawa przez krzaki jałowca, kilka wezbranych potoków, trochę asfaltu w wietrze i deszczu – i już witaliśmy się z Mamą Gonzo i jedliśmy przepyszny makaron z sosem szpinakowym. – Agata K.

 

WRAŻENIA

Myślę, że przejście kondycyjne jest czymś, co pamięta się do końca życia. W chwili przejścia człowiek myśli, że jeden raz i nigdy więcej, po czym wraca do domu i myśli o tym, że chciałby przeżyć to znów. – Paweł Pękacz.

Jeśli będę miał taką możliwość, to chętnie wezmę udział w kolejnym takim wyjeździe. – Sebastian L.

Warto było się wybrać! – Agata K.

Dużo się nauczyłem. Prowadzenie po ciemku, bez szlaku, w kiepskich warunkach pogodowych, po wielu godzinach bez snu jest bardzo pouczające. Jedyny minus tego wyjazdu jest taki, że było co najmniej o godzinę za krótko. Polecam. – Marek K.

 

RELACJA (Milena J.)

Przejście w piątkowy wieczór było fantastyczne! Góry nocą są przepiękne, szczególnie kiedy pokryte są śniegiem. Aurę psuł trochę ciągle padający deszcz, ale na początku nie przeszkadzał nam za bardzo, bo nasze nieprzemakalne kurtki, spodnie i buty były wciąż…nieprzemakalne (sytuacja zmieniała się diametralnie w miarę wzrostu ilości wody, która na nas spadała).

Ciężko było prowadzić w takim warunkach, bo poza orientowaniem się w terenie, trzeba było torować SOBĄ drogę przez zaspy (śnieg sięgał kolan, często zapadaliśmy się do ud – Kleryk wygrał konkurencję, wpadając niemal po pachy).

Pierwszy kryzys dopadł mnie nad ranem, kiedy to nagły krzyk Ewy: „Milena, nie śpij!” wyrwał mnie ze snu, w który zapadłam, stojąc i czekając, aż przewodnik zdecyduje, w którą stronę należy iść (trwało to sekundy zaledwie, ale najwyraźniej wystarczyło, żebym zapadła w drzemkę). Dodam, że tym zawołaniem Ewa uratowała moje zęby, bo choć zasnąć na stojąco nie jest trudno, to już spać – i owszem.

Za dnia chodzenie było dużo trudniejsze z co najmniej kilku powodów – raz, byliśmy już naprawdę zmęczeni (część z nas w piątek była w pracy, więc rankiem w sobotę byliśmy już ponad dobę na nogach); dwa, byliśmy całkowicie przemoczeni; trzy, byliśmy głodni (podczas wędrówki robiliśmy mało postojów, bo było okropnie zimno, oznaczało to jednocześnie, że zjedliśmy niewiele).

Około 14.00 Bobcia i Makak okazały łaskę i wielkie serca – zgodziły się na wizytę w sklepie i pójście do Soli, by w pijalni piwa „Grześ” odtajać chwilkę przy kominku. Dobór lokalu spodobał nam się szalenie, bo pijalnia piwa „Grześ” jest dla naszego kursu miejscem szczególnym! To tutaj właśnie w marcu zeszłego roku dochodziliśmy do siebie po pierwszym kursowym wyjeździe integracyjnym. To tutaj się poznawaliśmy i – tak samo jak podczas kondycyjnego – ogrzewaliśmy się przy kominku (tak się dziwnie złożyło, że wtedy też mieliśmy fatalną pogodę – w sobotę prószył śnieg, a w niedzielę była ulewa).

Najwyraźniej załamanie pogody na stałe wpisane jest w losy naszego kursu i towarzyszyć nam będzie zawsze w najważniejszych wydarzeniach (strach się bać, co będzie na praktycznym!).

W każdym razie te chwile w cieple bardzo dobrze wpłynęły na nasze samopoczucie – morale wzrosło ogromnie! Za nami była już najtrudniejsza część wyjazdu, a zostało zaledwie kilka godzin radosnego chodzenia po górach.

Radosne chodzenie szybko zmieniło się w trudną dolę kursancką, bo deszcz znowu zaczął padać i zrobiło się mało przyjemnie. Później było tylko trudniej, kiedy to maszerowaliśmy w okolicach potoku Raweckiego i zapadaliśmy się w roztopach. Ponieważ woda wlewała nam się do butów także górą, każdy z nas miał ze sobą swoje prywatne dwa jeziorka, które chlupocząc przy każdym kroku, przypominały nam, że nawet najlepsze buty i najlepsza odzież nieprzemakalna z naturą nie mają żadnych szans.

Wszystko ma swoje granice wytrzymałości. Granica wytrzymałości kurtek została przekroczona już na początku dnia. Spodnie trzymały się suche nieco dłużej. Buty przemokły nam w różnym czasie – w zależności od tego, jak bardzo były znoszone. W każdym razie podczas brodzenia w roztopach koło potoku wszystkie buty osiągnęły swój maksymalny poziom wytrzymałości.

Cudowna jest świadomość, że ani pogoda, ani zimno, ani głód nie zdołały złamać w nas ducha i kursancka granica wytrzymałości NIE została przekroczona!

Dzielnie maszerowaliśmy w stronę przystanku w Rycerce, kiedy to Bobcia i Makak powiedziały, że przystanek będzie naszym celem, i owszem, ale dopiero w niedzielę, a teraz skręcamy w lewo do PTSMu, ponieważ zakończyło się nasze przejście kondycyjne. Nie do opisania jest uczucie radości i satysfakcji, jakie wtedy poczuliśmy. Z „Tarzanem” na ustach ruszyliśmy po oblodzonej drodze w stronę światełka dobiegającego z PTSMu. Na ganku czekała nasza Kursowa Mama Gonzo, która razem z Bartkiem zatroszczyła się o nas z prawdziwie matczyną czułością – była gorąca herbata podstawiona pod nos, była najpyszniejsza kolacja wszech czasów, był deser (!) i śpiewanie do 2.00. I debiutancki koncert Gonza! Nikt z nas nie wiedział, że gra na flecie!

 

Suma summarum – przejście było bardzo ciężkie, ale jedyne w swoim rodzaju.

Każdy z nas miał swoje gorsze chwile, na pewno jednak nikt z nas nie żałuje, że poszedł i przeżył swoje (prawie) 24 godziny marszu.

 

Pisali:

Anna Latusek

Milena Jurczyńska

Agata Kubiczek

Sebastian Lenartowicz

 


 

Jesteś zainteresowany kursem przewodnickim? Chcesz dowiedzieć się interesujących rzeczy o górach w fajnej, przyjaznej atmosferze? Zdobyć przydatne umiejętności przywódcze? Dowiedzieć się, jak interesująco przemawiać do grupy ludzi? Przeżyć niezapomnianą, dwuletnią przygodę w górach?

Dowiedz się więcej!

www.skpg.gliwice.pl/kurs/

Zaczynamy w marcu 🙂

Zapraszamy na kurs przewodników beskidzkich osoby zamieszkujące miasta regionu: Gliwice, Katowice, Zabrze, Bytom, Tarnowskie Góry, Ruda Śląska, Sosnowiec, Rybnik, Żory, Chorzów, Świętochłowice, Siemianowice Śląskie, Mysłowice, Mikołów, Piekary Śląskie, Czeladź, Będzin, Dąbrowa Górnicza, Wodzisław Śląski, Jastrzębie Zdrój, Knurów, Tychy, Jaworzno.